W Jarocinie zaczepił mnie jeden ze słuchaczy Brumu, pytając dlaczego w prawie każdy poniedziałek nadaję piosenki Edyty Bartosiewicz. No cóż, trudno poza Brumem usłyszeć jej piosenki, a przecież jest...najlepsza!!! Przynajmniej moim zdaniem. Ale żeby Was nie zanudzić, dziś kilka wypowiedzi Edyty o utworach, w których pojawiła się jako gość.

Najpierw był WOJTEK WAGLEWSKI.

Pamiętam, jak mnie wyciągnął na nagranie dwóch piosenek. Przyjechał do mnie i stwierdził, że napisał numer specjalnie dla mnie i tylko ja mogę go zaśpiewać. Ułożyłam do niego angielski tekst i to była jedyna angielska kompozycja, jaka znalazła się wtedy na jego płycie solowej, a drugi był moim debiutem po polsku. Ja wtedy zbyt wiele nie znaczyłam, nie byłam specjalnie znana i taki człowiek, jak Waglewski był dla mnie gwiazdą, więc byłam strasznie zdziwiona, że przyjechał do mnie i to zaproponował.
Myślę, że nawet to ładnie wyszło, pasowaliśmy do siebie klimatem.

Potem była KOBRANOCKA.

Śpiewałam na ich ostatniej płycie – „Ku nieboskłonom”, która wyszła dosyć dawno temu. Byłam wtedy na krótko po urodzeniu dziecka. To były też chórki. Fajnie się z nimi pracowało, bardzo mili ludzie. Wcześniej znałam ich tylko z opowieści, to było takie moje poznawanie ludzi ze środowiska muzycznego. Leszek nagrywał tę płytę, jakoś tak się zgadało, przyjechałam i zaśpiewałam z nimi. Pamiętam, że śpiewałam w dwugłosie z Kazikiem, a teraz z Atrakcyjnym Kazimierzem.

Następne było chyba ACID DRINKERS.

To w ogóle była niesamowita historia. Przyjechałam do Izabelina, do Kaski Kanclerz, do jej domu, w takiej odlotowej sukience, w jakich chodzą już podstarzałe paniusie, jakiś duży dekolt, bez sensu wyglądałam. Wchodzę i patrzę, a tam jacyś heavy metalowcy. Nie wiedziałam jeszcze, co to za zespół, ale poznałam po włosach, że muszą grać czad i jakąś groźną muzykę. Przedstawiam się – „Edyta”, a oni się zaśmiali „che, che, Bartosiewicz”, tak sobie rzucili, a ja na to „tak Bartosiewicz” i zaskoczka. Śmiali się strasznie. I tak sobie siedzieliśmy, oni puszczali jakieś nagrania Janis Joplin, muzykę z Seattle. Słuchaliśmy różnej muzyki, generalnie takiej, w której trzeba się drzeć. Strasznie z Titusem wydzieraliśmy się razem. Stworzyliśmy dobry duet tego dnia. Potem trochę im tam nudziłam na gitarze. Im się podobało i chcieli mnie zaprosić do zaśpiewania numeru. Byłam przerażona, z jednej strony, bo to brzmiało dla mnie strasznie podniecająco, ekscytująco, że będę śpiewała z takim zespołem, to przecież trochę inna estetyka. Trochę się bałam, że będę brzmiała od czapki. Koledzy z Acid Drinkers, są po prostu niesamowitymi ludźmi. Zwariowani, ale szalenie mili, komunikatywni i ciepli. Zaakceptowali mnie od razu, chociaż gram trochę inną muzykę. Mogli by powiedzieć, że jakaś nudziara przyjechała, a jednak tak nie było. W studiu śpiewaliśmy z Titusem do jednego mikrofonu, zespół stworzył taką atmosferę, że czułam jakbym śpiewała ciężki rock od dawna, od dziesięciu lat. Byłam bardzo zadowolona z „Seek and Destroy”, które razem nagraliśmy.
Z Kobranocką i Acid Drinkers nadal jestem w bardzo dobrych układach towarzyskich. To są takie związki, które pozostają na dłużej, nie tylko to, że się zaśpiewało i poszło sobie w świat.
Potem śpiewałam z RÓŻAMI EUROPY. Nawet nie przewidywałam, ze numer „Jedwab” stanie się wielkim przebojem. Oni chcieli, żebym zaśpiewała, ja lubię Piotrka (Klatta – A.L.), więc zrobiłam to na zasadzie koleżeńskiej przysługi. Też bardzo miło mi się pracowało z chłopakami, ja w ogóle mam szczęście do miłych ludzi i ciepłej atmosfery.

Potem był HEJ.

To był zespół, który po raz pierwszy widziałam w Jarocinie w poprzednim roku. Pamiętam moją rozmowę z Kaśką Kanclerz, mówiła, że musi nimi się zaopiekować, bo są na prawdę dobrze rokującą grupą. Podobali mi się, podobały mi się kompozycje, podobała mi się charyzma Kaski (Nosowskiej - A.L.). W momencie, gdy dostałam propozycję wystąpienia z nimi w numerze, który napisali na Wielką Orkiestrę (Świątecznej Pomocy – A.L.), to było mi bardzo miło i nawet się nie zastanawiałam. To było nawet takie podniecające, że dwie kobiety śpiewają, ja lubię duety żeńskie. Było bardzo fajnie, bo to pociągnęło za sobą inne występy, potem był m.in. ich koncert w Stodole. Przeżyłam szok, po raz pierwszy występowałam przed tak rozentuzjazmowaną publicznością. To było dla mnie duże przeżycie. Z Heyem też jest to miła znajomość, zawsze gdy się spotkamy, to są miłe fluidy, ciepłe wibracje. Podoba mi się w nich to, że są tacy schizofreniczni, zamknięci w sobie, skromni, nie widać po nich sukcesu, ale znam każdego z nich dosyć blisko i nie sądzę, by to się kiedyś skończyło źle.
A teraz ostatnio śpiewałam z HUMANEM i to było dla mnie też wielkie przeżycie, ponieważ ich muzyka jest po prostu odlotowa i niesamowicie brzmi, Kostek Joriadis, ma taaaaki głos, trzy razy pasmo normalnego wokalisty, takie szerokie. Ja tam miałam zaśpiewać na zasadzie drugiego głosu, na zasadzie kobieta-mężczyzna. Tym numerem tez promują ten album. Tu też trochę inaczej musiałam zaśpiewać, otworzyć się, śpiewać bardziej „chórkowym” głosem, to był trochę inny rodzaj ekspresji niż przy Acid Drinkers czy Heyu. Zawsze staram się z jednej strony być sobą, a jednocześnie, ponieważ nie jestem numer jeden, staram się wpasować, stopić się z tłem, żeby ten główny wokalista dobrze brzmiał.
To były moje doświadczenia z tymi zespołami.
Lubię to robić, ale robię to zawsze dla ludzi, których lubię albo szanuję. Bardzo się wzbraniałam przed duetem z Humanem, ale jestem z niego bardzo zadowolona. Z każdą z piosenek, które śpiewałam, łączę miłe wspomnienia.
Gdybym to rozpatrywała pod względem warsztatowym, to się zawsze można doczepić. Grunt, że te numery jakoś wyglądają i na swój sposób są przekonywujące, a chyba o to chodzi.

Tomasz Żąda
„Brum" nr 1/93