Po wydaniu “Dziecka” rozstała się z mężem
Leszkiem Kamińskim, cenionym producentem i realizatorem nagrań. Jednak o
tej decyzji Edyta nie chce rozmawiać, traktując życie osobiste jako
niedostępne dla osób postronnych. Od kilku miesięcy mieszka z
siedmioletnim synem we własnym, nowym domu. Nagrała płytę o roboczym
tytule “Wodospady”, o wiele bardziej pogodną niż poprzednia, a
zarazem równie interesującą. Ostatnio słucha Fatboy Slima, Radiohead,
Iana Browna, Jeffa Buckleya i płyty duetu UNKLE. Twierdzi, że otworzyła
się na zupełnie nową muzykę, choć raczej trudno oczekiwać, by wpłyneło
to zasadniczo na jej własne kompozycje.
Po wydaniu debiutanckiego albumu Love podpisałaś kontrakt z firmą Chrysalis. Nic nie wyszło wówczas ze światowej kariery. Czy można powiedzieć że po raz drugi zaczynasz szukać własnej szansy na rynku zachodnim? Kiedyś traktowałam nagranie płyty na Zachodzie jako cel. Teraz po tym, co się zdarzyło tutaj, w kraju, moja kariera w Polsce jest dla mnie najważniejsza. Tak naprawdę moim zamiarem nigdy nie było robienie kariery. Po prostu lubię układać piosenki i tym żyję. W dobie sporych zmian zachodzących w muzyce nagrałam “Dziecko” własną, prywatną płytę. O dziwo ten najmniej ,,napięty” z moich albumów okazał się najlepiej przyjętym przez zachodnich menedżerów pracujących w PolyGramie. Nikt im niczego na siłę nie wciskał, lecz usłyszeli “Jenny”, powiedzieli, że to jest to. Zrobiłam tekst po angielsku i oni odpadli. Prosili o więcej numerów. Zrobiłam angielską wersję “Skłamałam” i nowy numer “Baby Give Me Your Love.” Był to drugi numer który im zażarł, bo uznali go za singel. A tam myśli się przede wszystkim singlami. Twoje pierwsze teksty były po angielsku. Teraz znowu piszesz w tym języku. Czy był to trudny powrót? W 1987 r. spędziłam pół roku w Londynie i tam bez problemu zaczęłam układać teksty po angielsku. Mózg pracował na tamtejszych obrotach i w pewnym momencie zaczęłam myśleć w tym języku. Potem przestawiłam się na polskie teksty i straciłam angielski nastrój. Teraz początkowo nic mi nie przychodziło do głowy. Tu chodzi nie o treści, ale o językowe sprawy – o to, by fajne frazy same do ciebie przychodziły, by tworzyły sens. Oprócz tego tekst musi współgrać z muzyką. W końcu udało mi się, na szczęście, odnaleźć właściwe fale. Klimaty angielskich piosenek są podobne do polskich oryginałów, ale nie zawsze. Przykładowo polski tekst nowej piosenki “Miłość jak ogień”, czyli odpowiednika angielskiej “Baby Give Me Your Love,” jest o wiele lepszy, choć z drugiej strony angielska wersja jest bardzo śmieszna. Gdybym miał określać korzenie twojej muzyki, powiedziałbym, że jesteś bardzo amerykańska. Kiedy ostatnio miksowałam w Londynie piosenkę na singla, dokładnie to samo mi powiedziano. Jednak dla mnie Joni Mitchell Ricky Lee Jones to jest już stara opowieść. Prawdopodobnie one i ja, jako kobiety, musimy być do siebie podobne, ale muzycznie się różnimy. Joni Mitchell jest bardzo wrażliwa, ale czasem brak mi w niej ciepła. Jest w niej coś bardzo intelektualnego. Jest malarką, gra na fortepianie tak, że ja odpadam, jej gra na gitarze jest również super. Pisze wspaniałe, poetyckie teksty. A ja jestem wyjątkowo emocjonalną osobą, we mnie nie ma ani krzty intelektualizmu. Moje teksty o czymś mówią, ale nie w jakiś piękny sposób, nie używam jakiś szczególnych metafor. To tak, jakbym z kimś prowadziła rozmowę. Ostatnio złapałam się na tym, że są to w gruncie rzeczy jakby strony z mojego pamiętnika. Teksty są o tym, co mi się przydarza w życiu, o ludziach, których spotykam. A jeżeli chodzi o muzykę, to bardzo się otworzyłam na przeróżne wpływy. Czyżbyś zatem nagle potrzebowała nowych wrazeń? Ostatnio zrobiłam się bardzo otwarta, ale to wynika z wielkiej zmiany, jaka zaszła we mnie. Wydoroślałam. Po rozstaniu z Leszkiem bardzo się uspokoiłam. Wiele rzeczy się pokończylo w moim życiu i wiele się zaczęło. Przeczytałam “Alchemika” (powieść Paula Coelho – przyp. ,,Machina”) i odpadłam. Ta prawda, ta prostota, że nie należy zamęczać samego siebie... Potrzebuję teraz pozytywnej energii, a kiedyś byłam mocno sfrustrowaną osobą. Pojawił się we mnie pewien spokój, którego nie znałam. Dawniej zen, medytacja, były nie dla mnie, bo nie mogłam się nigdy skoncentrować. Teraz chodzę na masaże limfatyczne, poznaję siebie przez swoje ciało. Może zacznę uczęszczać na kurs rebirthingu (technika oddechowa, według jej zwolenników, wskutek hiperwentylacji wchodzi się w głęboką nieświadomość i można cofnąć się do momentu narodzin, przeżywając go świadomie – przyp. ,,Machina”). Brzmi to szalenie optymistycznie! Śmieję się, że dno osiągnęłam na początku kariery. Wyglądałam fatalnie, byłam gruba, brzydka i mało kobieca. Teraz może być tylko lepiej. Staram się pokochać siebie, bo dzięki temu lubi się też innych. Łatwiej mi się rozmawia, choć nauczyłam się nie oddawać swojej energii byle komu. Kiedyś łatwo wchodziłam w konflikty z ludźmi, teraz to się dzieje rzadziej. Zaczynam wiedzieć, na czym stoję. Czuję się odpowiedzialna za siebie i syna. Mój problem polega jednak na tym, że nie wiem, co to znaczy miłość, nie wiem, co to znaczy kochać. I mimo że mam wszystko, to nie mam najważniejszej rzeczy – miłości; chyba nie umiem kochać. Pokutuję za to, dając to uczucie tysiącom innym ludzi poprzez płyty i koncerty. Czy zatem twoja potrzeba tworzenia jest sposobem na szukanie miłości? Często układam muzykę i, mimo że nie ma jeszcze tekstu, płyną mi czasem łzy. Wywołują je jakieś niesamowite emocje. W ten sposób się oczyszczam. Jest to forma autoterapii. Myślę, że łatwość pisania piosenek jest czymś danym mi przez Boga. Nie mam żadnego problemu z układaniem numerów. To jest jak moja mowa, mój słuch. To jest mój zmysł. Aby ciebie poznać wystarczy więc dobrze się wsłuchać w twoje piosenki? Nigdy nie chciałam być do końca szczera. Nie mogę nikomu podać siebie na talerzu. Tak już jestem skonstruowana. Muszę zachować pewne niedomówienia. Tak jak napisałam w piosence “Skłamałam” – ,,nikt nigdy nie dowie się o mnie prawdy”. Nawet nie wyobrażałam sobie, jak bardzo ważna będzie dla mnie ta piosenka. W ogóle całkiem mi się udała (śmiech). Nie tylko młode dziewczyny się z nią identyfikują. Dowiedziałam się od koleżanki, że 59-letnia pani Mira, która u niej pracuje, chodzi z walkmanem, śpiewa ,,skłamaaałam" i się wzrusza. Dla takich rzeczy warto zyć. Mówisz o twoim otwieraniu się na nowe trendy muzyczne. Czy stać by cię było na muzyczną woltę w stylu Kasi Nosowskiej? Nie możesz mnie z nią porównywać. Ona jest poetką, ja nie. Kaśka czasem jeszcze przed muzyką pisze teksty, a ja na odwrót. Ona kreuje w tekstach coś nowego, ja tego nie robię. Nie jestem odkrywcza w porównaniach, ona niewątpliwie jest. Kaśka jest intelektualistką. Kojarzy mi się z George Sand, albo z kobietami żyjącymi w latach 20. Dla mnie, laika, który nie czyta tomików wierszy to, co ona robi, jest bardzo ciekawe. Lubię również teksty Maleńczuka. On jest bliższy mojej wrażliwości, jest bardzo kobiecy. Kiedyś mu to powiedziałam i bardzo się z tego ucieszył. Chodzi mi głównie o jego teksty z kasety “Piosenki z ulicy” (w tym roku ukazały się na płycie “Pan Maleńczuk” – przyp. ,,Machina"), której kiedyś słuchałam na okrągło. Twoje piosenki Często są skierowane do słabych facetów... Kim jest ten mój bohater? Jest coś w tym, że ciągnie mnie do facetów szczególnie wrażliwych. Nie mówię ,,słabych”, ale u których widać ich słabości. Macho nie pociągają mnie, ponieważ to, co oni mają, ja też mam. Potrzebuję sięgać do mojej wrażliwości, szukać coraz głębiej. Chodzi mi w życiu o szukanie wrażliwości, harmonii. Potrzebuję w swoim życiu ludzi posiadających takie cechy, zarówno kobiet, jak mężczyzn. To nie o to chodzi, że ja się chce nimi zaopiekować. Mnie interesuje rozwój danej osoby, chce w tym partycypować. Chcę mieć nadzieję, że ją zmieniam na lepsze. Oczywiście, ona też może mnie zmieniać. Nie jestem żadną tam silną kobietą. Jestem tylko silna w tym, co robię. Pewnie rozmawiam tylko o muzyce, kiedy zmienia się temat, staję się inną osobą. Ale czy ten twój męski bohater, to tak naprawdę nie jesteś ty? Mogę oczywiście powiedzieć, że każdy bohater męski istnieje naprawdę. Każda z piosenek jest do kogoś adresowana. Jest jednak możliwe, że tak jak wybór faceta, z którym chcesz być, jest projekcją ciebie, również ja w tych piosenkach projektuję trochę samą siebie. Czy kiedyś posunęłaś się w tekstach za daleko? Czy żałowałaś tego? Kilka razy przestraszyłam się, ale potem się przyzwyczaiłam do tych piosenek. Teraz zastanawiam się, czy zamieścić tekst ,,nie wiem, czy wiesz, że Marta jest w ciąży”. Nie pisałam takich rzeczy do tej pory. Może lepiej będzie użyć sformułowania ,,Marta ma problem”, czyli ma kłopoty z narkotykami. Wśród aktorów, muzyków potwornie popularna zrobiła się kokaina... To jest złudna energia, która na dłuższą metę więcej zabiera niż daje. Próbowałam różnych rzeczy, ale to nie jest dla mnie, bo mam taką energię w sobie, że nie muszę się podkręcać. Mnie to tylko zabija i staję się inną osobą. Wtedy tracę swe oddziaływania na ludzi. Oczywiście, by to wiedzieć, musiałam spróbować. O wiele bardziej boję się tekstów które otwarcie traktują o moim życiu. Teksty są dla ciebie bardzo ważne. Czy zatem nie przeraża cię banał szerzący się w najpopularniejszych polskich piosenkach? Uwielbiam banał i nie martwię się tym, że jest u nas chętnie kupowany. Przychodzę po próbie do domu i muszę obejrzeć serial o rodzinie Bundych. Zrozumiałam, że nie mogę ciągle szukać samej powagi. Ludziom jest potrzebny banał, by odreagować rzeczywistość. Nie można ciągle wyłapywać samych super rzeczy. Chłam też jest potrzebny. Reaguję na piosenki tak, jak przeciętny odbiorca z Polski. Jak słucham zachodnich numerów, to reaguję na muzykę, jak słucham polskich, to słucham tekstu. Dopiero teraz zrozumiałam, że ludzie zaczęli mnie słuchać wtedy, gdy zaczęłam śpiewać po polsku. W takim razie, czy cię nie przeraża, że w tym roku sprzedaż większości płyt padła? Multiplatynowe wcześniej Kasia Kowalska i Anita Lipnicka z nowymi albumami ledwie dociągają do 50 tysięcy. Nie boisz się, że tak stanie się także z twoją nową płytą? Zastanawiam się, czy moja nowa płyta też nie padnie. Na nic się nie nastawiam, wiem, że ten album będzie mi bardzo bliski. Wiesz, co przeżywamy na próbach. Moi muzycy nie są młodziakami, a gramy z takim pałerem, że i mnie ciarki chodzą po plecach. Byłam w Londynie z nagraniami, które zrobiłam wcześniej z Leszkiem (Kamińskim – przyp. “Machina”) i tam Al Clay – który miksował mi singla, a wczesmej pracował m.in. z Pixies, Therapy - ocenił jego pracę bardzo wysoko. Leszek ma światową klasę, dlatego jeżeli on nie chce nagrywać ze mną to muszę mieć zachodniego producenta. Będę nagrywać z człowiekiem, który robił ostatnią płytę Tanity Tikaram. Oczywiście, ja za to płacę, bo ściągnięcie go wchodzi w koszty, które muszę odpracować. Wierzę jednak, że pieniądze same przyjdą. Rozmawiał: Grzegorz Brzozowicz |